niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 3.

            Szwajcaria była jej drugim domem. Spędzała tu mnóstwo czasu, wdrażając się w świat powiązań. Znała każdego liczącego się człowieka. Przestrzegała zasad poufności i ostrożności. Była jedną z nich. Niegdyś to wszystko zapoczątkował jej pradziadek. Dziś to ona dzierżyła na barkach ciężar dziedzictwa, do którego od maleńkości była przygotowywana. I radziła sobie świetnie. Lepiej niż się spodziewano. Ta drobna blondynka rządziła siecią powiązań, które zdawały się nie mieć końca. Wielu się jej bało, drżało przed ostrym spojrzeniem Niemki. Wiedzieli, że to, że była kobietą niczego nie zmieniało ani nie upraszczało. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że była w pełni świadoma swego pochodzenia i zadania, które już dawno temu przygotował dla niej pradziadek. Ona miała wszystkich w garści.
            Siedziała przy niewielkim stoliku i, sącząc aromatyczną kawę, przyglądała się jednej ze spokojniejszych ulic Nyonu. Jej głowę przepełniały przeróżne myśli. Miała wiele zmartwień. Nie mogła dopuścić do tego, by całe dziedzictwo legło w gruzach. Nawet jeśli trzeba było to zakończyć, nie mogła pozwolić, by ktoś zrobił to za nią. Tylko ona mogła złożyć broń.
– Pięknie wyglądasz, Mia. – ucałował jej dłoń krępy Francuz, po czym usiadł naprzeciwko niej – Co słychać?
– Jak zwykle dowcipny. – zaśmiała się, odstawiła filiżankę na spodeczek i pochyliła się nad stolikiem – Co ma być, do jasnej cholery, słychać po tym numerze, jaki wywinęliście, co? – syknęła.
– Nie złość się, złotko. Złość piękności szkodzi.
– Ale… Cholera, zachowaliście się jak skończeni idioci! – ciskała w niego błyskawicami – Cztery miliony. Serio? I to w łatwy do wykrycia sposób? Przelewem krajowym? Bezpośrednim? – parsknęła – Którego to był pomysł, co? Twój czy Seppa? A, zresztą, co za różnica? Oboje jesteście skończonymi idiotami. Naraziliście mnóstwo ludzi.
– Mia…
– Żadne Mia. – zacisnęła usta – Pozwoliliście FBI wpaść na trop. Jak uczniaki. O czym myśleliście? Tyle razy mówiłam, że technologia nie jest naszym sprzymierzeńcem. Nie zachowaliście środków ostrożności. To zachowanie było karygodne – podkreśliła ostatnie słowo.
– Ty też się czasem karygodnie zachowujesz – odbił piłeczkę.
– Uważaj na słowa, Platini – zagroziła mu.
– Dobra, dobra. – machnął ręką – A teraz na poważnie. Byłaś w Rio? – rozsiadł się wygodnie.
– Tak, byłam. – westchnęła i widząc jego pytający wzrok, zaczęła opowiadać – Stary jest mocno schorowany. Wygląda jak żywy trup i tak samo brzmi. Nie poznał mnie. Podpuszczałam go i wygląda na to, że ma problemy z pamięcią. Nic nam z jego strony nie grozi.
– Ale mógł cię przecież oszukać.
– Nie, to wykluczone. – pokręciła głową – Nie poznaje rodziny, ma początki demencji. Tak czy siak, nawet gdyby coś sypnął i tak nie jest wiarygodnym źródłem. Ale możesz być pewny, że nie sypnie. Zdziecinniał i niczego nie rozumie. Jego mamy z głowy.
– Okay, Havelange z głowy. Coś jeszcze?
– Tak. Odzyskałam notatki dziadka i pradziadka – ucieszyła się.
– Gdzie były?
– Horst nawet przed śmiercią był bystry. Schował je w archiwum w siedzibie Pumy.
– Wygarnęłaś je? Jak? – ciekawił się.
– Mario do najinteligentniejszych nie należy. On się nawet nie orientuje w rodzinnej historii. Wcisnęłam mu jakiś kit i kazał mnie wpuścić do archiwum. Nie ma opcji, żeby Zeitz miał na nas cokolwiek.
– Przez tyle lat miał nas w garści, miał wszystko pod nosem i tego nie zauważył. – zaśmiał się złowrogo – Idiota.
– Tak. Już niczego nie znajdzie, bo wszystkie spaliłam. Co do jednej. – spojrzała na Michela -Widziałam się z Villarem. – pokazał, by kontynuowała – Będzie kandydował na prezydenta UEFA. Nawet jeśliby nie wygrał, inni kandydaci raczej są po naszej stronie. – założyła luźno opadające fale za ucho – Lepiej by było, gdyby zasiadł na fotelu. Trzeba się tym zająć. – powiedziała dosadnie – To jest ten mniejszy problem.
– A ten większy?
– Infantino. Co o nim wiesz?
– Człowiek prawy, uczciwy, szczery…
– Czyli musimy zrobić wszystko, żeby Gianni Infantino nie wygrał wyborów na szefa Fédération Internationale de Football Association – upiła łyk ostygniętej już kawy.
            Zdobywca czterech Złotych Piłek pogładził się po brodzie i wziął do ręki filiżankę z kawą. W głowie miał niezły mętlik. Przyjrzał się zamyślonej blondynce. Zapewne teraz knuła kolejny z planów godnych jej pradziadka. Michel wiedział, że los obrócił się przeciwko nim i teraz nic nie będzie już łatwe ani bezpieczne. Ich los leżał w rękach tej drobnej Niemki. Tej, która miała haka na każdego i wiedziała dużo, by nie powiedzieć, że wręcz za dużo. Jeśli ktoś miał to wszystko naprawić, co się ostatnimi czasy spieprzyło, mogła to zrobić tylko ona. Była silna i zdeterminowana. Zawsze jednak pozostawała obawa, że dziewczyna może mieć tego dość i chcieć to zakończyć. A to było równoznaczne z więzieniem dla setek osób. Oraz ogromnym skandalem w piłce nożnej.



***
Pragnę dodać, iż wszystkie (oprócz jakichś postronnych i nieważnych) osoby pojawiające się w tej historii są wzorowane na autentycznych. Zapewne część z Was już się tego domyśliła, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy muszą pamiętać J. Havelange'a - byłego prezydenta FIFA. Co do Zeitza i Landau, który pojawił się w poprzednim rozdziale - ci panowie także w rzeczywistości mają coś wspólnego z firmami, o których piszę.
Proszę o komentarze i zapraszam na kolejne smaczki na mojej podstronie. ;)

poniedziałek, 14 listopada 2016

Rozdział 2.

            Zdenerwowana zrzuciła całą zawartość biurka na podłogę i głośno krzyknęła z bezsilności. Ukryła twarz w dłoniach i pokręciła głową. Miała już tego dość. Cały czas zachodziła w głowę, gdzie mogły podziać się te cholerne notatki dziadka. Szukała ich tu przez kilka godzin. W archiwach pusto, w biurze i domu też. Nie mógł przecież zgłupieć na starość do tego stopnia, by oddać je w jakieś niepowołane ręce. Co jak co, ale Horst zawsze wykazywał się cwaniactwem oraz przebiegłością. Nauczył ją wszystkiego. Wpajał jej, że zawsze…
– Coś się pani stało? – do pomieszczenia wszedł najwyraźniej zaniepokojony Igor.
– Nie. Tak. – pokręciła głową – Sama już nie wiem. – jęknęła – Chciałeś czegoś ode mnie?
– Cóż… Ja… Pomyślałem, że skoro pani jest w firmie, to chce pani może zapoznać się z naszą sytuacją na rynku, z finansami albo…
– Od jak dawna tu pracujesz?
– Będzie dwanaście lat, proszę pani.
– No właśnie. Od kiedy zająłeś to stanowisko wszystko idzie dobrze. Mój ojciec ci ufał, więc i ja ci ufam. Jeśli coś się będzie działo, możesz do mnie dzwonić, ale jeśli wszystko jest na dobrej drodze i nie ma nowych pomysłów czy technologii do wdrożenia, jesteś tu szefem. – uśmiechnęła się do Francuza – O dobrych i lojalnych pracowników nie jest teraz łatwo. – wstała z fotela i podeszła do mężczyzny – Nastały takie chwile, że muszę się zająć pewnymi sprawami, które zaczął jeszcze mój pradziadek. Ojcu niestety nie udało się ich doprowadzić do porządku. Najpierw muszę się skupić na tym, więc rozumiesz, że potrzebuję pomocy w firmie. – poklepała go po ramieniu ­– Jesteś moją prawą ręką, Landau. Liczę na ciebie.
– To dla mnie zaszczyt. Kiedyś pani pradziadek, a potem dziadek byli bardzo wpływowymi mężczyznami. Dzisiaj to pani jest bardzo wpływowa. Ci, którzy mówią, że interesy w rękach dziedziczki mogą się zmarnować, nie poznali pani.
– Interesy mam we krwi, Landau – puściła mu oczko.
– Pani dziadek zawsze powtarzał, że pod latarnią najciemniej i że… – nie dała mu dokończyć i zmarszczyła perfekcyjnie wyregulowane brwi.
– Co powiedziałeś?
Że pod latarnią zawsze najciemniej. Tak mówił pan Horst, nieprawdaż? – zdziwił się.
– Tak, masz rację. – nagle ją olśniło – Dziękuję, Landau. – cmoknęła go w policzek, złapała swój płaszcz i w pośpiechu rzuciła – Zabieram jedno z aut! W radzie potrzeby dzwoń!
            W strugach deszczu jechała ulicami Herzogenaurach. Pod latarnią najciemniej. No jasne, że tak! Jak mogła wcześniej o tym nie pomyśleć? Wybrała numer do kuzyna i poczekała, aż jaśnie pan raczy odebrać.
– Tak? – odezwał się zaspany głos w słuchawce.
– Mario, jest wpół do pierwszej, a ty jeszcze śpisz? – zaśmiała się. Jej kuzyn nigdy nie należał do rannych ptaszków, więc do prowadzenia interesów też nie był skory. Nie był również nad wyraz inteligentny, co akurat sprzyjało Mii.
– Boże, kuzynka, a ty się tylko czepiasz. – ziewnął – Coś się stało? Nie odzywałaś się od pogrzebu wujka.
– Tak, wiem, nazwij mnie suką bez serca, która nie utrzymuje relacji z rodziną. Dzwonię, bo mam sprawę.
– Dajesz – zachęcił ją.
– Muszę dostarczyć do urzędu pewne dokumenty przed moim wylotem na wakacje i potrzebuję takiego jednego zaświadczenia. Z tego co pamiętam, to jakieś rodzinne pliki po ostatnim pożarze zostały przeniesione do archiwum w waszej siedzibie – zagryzła wargę ze zdenerwowania.
– Jasne. – ponownie ziewnął – Zaraz zadzwonię do Jochena i poproszę, żeby ci je znalazł i wysłał. O co dokładnie chodzi?
– Nie ma sensu, żeby się kłopotał. Pewnie ma dużo innych zadań. – spanikowała – Ja akurat jestem w Herzogenaurach i mogę podjechać. Wystarczy, żebyś mu powiedział, że ma mnie wpuścić do archiwum, a ja się wszystkim zajmę. Nie chcę zaburzać twoim pracownikom harmonogramu.
– W porządku. Już do niego dzwonię. A, Mia?
– Tak?
– Dokąd wyjeżdżasz na wakacje?
– Do Brazylii. – zaśmiała się – Marzy mi się plaża.
– Okay. To przywieź mi jakąś pamiątkę. Miłego urlopu, mała. Należy ci się po tych ostatnich przeżyciach.
– Dziękuję. Na pewno coś dostaniesz. Kończę, pa. – rozłączyła się – Tak, dostaniesz. Najlepiej kopa w jaja – włączyła kierunkowskaz i zjechała na lewo.

***

            Podróż do kraju kawy i faweli bardzo się jej dłużyła. Wielokrotnie bywała w tamtych rejonach, ale nigdy nie czuła się tak niekomfortowo podczas lotu samolotem. I nie chodziło tu bynajmniej o siedzenia czy towarzyszy. Czas ciągnął się w nieskończoność, ponieważ Mia denerwowała się zaplanowaną wizytą. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Istniało wiele scenariuszy, a Niemka wszystkie dokładnie analizowała. Niestety, pomimo tego niepewność wcale nie znikała, a wzrastała. Cała sytuacja przerastała już nie tylko ją, ale też innych. Nikt nie chciał polecieć do Brazylii, obawiając się spotkania z byłym szefem międzynarodowej organizacji. Neuer nie miała więc wyboru i jeśli chciała, by wszystko zostało należycie załatwione, sama musiała się tym zająć.
            Prosto z lotniska udała się do hotelu, gdzie wzięła odświeżający prysznic, zjadła specjał szefa kuchni i zadzwoniła po taksówkę. Miły kierowca zawiózł ją pod same drzwi okazałej rezydencji. Podziękowała mu, wręczając banknot i wysiadła. Pewnym siebie krokiem zmierzała ku wejściu do posiadłości. Drzwi otworzyła jej służąca – starsza, pulchna kobieta, która jeszcze ze dwadzieścia lat temu musiała być bardzo atrakcyjną Latynoską. I taką też była, bo Neuer przypomniało się, że już tę kobietę kiedyś poznała. Uśmiechnęła się szeroko.
– W czym mogę pomóc? – zapytała oficjalnie kobieta.
– Mari, nie pamięta mnie pani? – drobna blondynka posmutniała. Ubrana w biało–szary mundurek zastanowiła się przez chwilę, a potem otworzyła szeroko oczy.
– Mia?! – dziewczyna pokiwała głową, a staruszka pochwyciła ją w ramiona – Niech no ja ci się przyjrzę. – odsunęła ją od siebie lekko i dokładnie zlustrowała – Jesteś śliczna, kochanie, ale chyba za mało jesz. Chodź, akurat przed chwilą wyjęłam z piekarnika ciasto.
– Ale pani Mari… – jęczała, kiedy była ciągnięta przez duży hol aż do przestronnej kuchni.
– Nie marudź mi tutaj, młoda damo. – pogroziła pulchnym palcem, a chwilę później wzięła się pod boki i westchnęła głęboko – Nie do wiary, że też młoda Dasslerówna mnie odwiedziła!
– Życie jest nieobliczalne. – uśmiechnęła się lekko, opierając brodę na dłoni – Ale już nie jestem Dassler.
– Nie? – kobieta postawiła na stoliku dwa talerzyki z ciastem z owocami oraz dwie filiżanki kawy – No to opowiadaj, kto jest tym szczęśliwcem?
– Nie do końca szczęśliwcem. – uśmiechnęła się smutno do siedemdziesięciolatki – Pobraliśmy się kilka lat temu, ale się rozwiedliśmy.
– Ale nie wróciłaś do nazwiska rodowego… – wzięła kęs ciepłej pyszności – Musisz go nadal kochać.
– Wie pani… Gdyby to wszystko było takie proste… Gdyby Bóg nie zaplanował dla mnie tak wyboistej ścieżki…
– Wiem, dziecko. – złapała jej dłoń – Bóg mocno cię doświadczył, ale musisz zrozumieć, że miał w tym jakiś plan. Być może ten rozwód…
– Pani Mari, my sobie składaliśmy przysięgę przed Bogiem. I co? I Bóg chciał ją tak nagle unieważnić?
– Dziecko, przysięgi przed Bogiem nie da się unieważnić, jeśli w chwili jej składania byłaś szczera i tego właśnie chciałaś. Nikt nie ma takiej mocy – poklepała jej rękę.
– Rozwód rozwodem, ale dlaczego Bóg odebrał mi to, co kochałam jeszcze wcześniej?
– Mia… – spojrzały sobie prosto w oczy – Są rzeczy, których się nie da wytłumaczyć. To co ci się przytrafiło, nie było przyjemne, a dla nastolatki to był wielki cios i ja to rozumiem, że czujesz się potraktowana niesprawiedliwie. Ale takie jest życie, kochanie. I musisz cieszyć się tym, że po tylu latach od tamtego zdarzenia nadal możesz funkcjonować w miarę normalnie.
– Pani śledziła to, co się ze mną wtedy działo, prawda? – zapytała nieśmiało.
– Tak. – uśmiechnęła się pokrzepiająco – João o ciebie wypytywał różnych znajomych, nawet do twojego dziadka dzwonił. No i musiał wszystko przekazywać mnie.
– A pani jak się trzyma? Z nim chyba nie jest najlepiej?
– Niestety. – westchnęła ciężko – A ja? Ja żyję, mam się dobrze – wzruszyła ramionami.
– Opiekuje się nim pani – bardziej stwierdziła.
– Tak. Jestem tu tyle lat. Poza tym, nie mogłabym go zostawić w potrzebie.
– Pani go cały czas kocha, Mari.
– Niezmiennie od pięćdziesięciu lat. Ale pozostanę starą panną. Pod tym względem mnie przebiłaś, kochanie – zaśmiała się.
– Pani Mari, a gdzie jest jego rodzina? Nie ma ich w domu? Nie będzie pani miała problemów, że mnie zaprosiła do środka?
– Nie, skądże. – machnęła lekceważąco ręką – Oni tu w ogóle rzadko kiedy zaglądają, a obecnie wybrali się wszyscy na wakacje. Do Tajlandii? Gdzieś do Azji w każdym bądź razie.
– A czy ja… Czy mogłabym do niego zajrzeć?
– Jasne. Ale musisz wiedzieć, że z nim jest naprawdę krucho. Nie poznaje ludzi. To już podobno początki demencji starczej. Ale chodź, – podniosła się z krzesła – zaprowadzę cię do niego.
            Weszła do ogromnej sypialni urządzonej na styl kolonialny. Na łóżku leżał stary, schorowany mężczyzna. Wzdrygnęła się na myśl o wieku gospodarza. Podeszła do bordowego fotela i usiadła na jego oparciu. Brazylijczyk spojrzał na nią pustym wzrokiem.
– Zgubiła się pani?
– Nie. – posłała mu lekki uśmiech – Jestem Mia. Pamięta mnie pan? Byliśmy kiedyś na meczu rugby. W Los Angeles. Razem z moim ojcem. I z moim dziadkiem, Horstem – uniosła brwi.
– Przepraszam cię, dziecko, ale moja pamięć ostatnio szwankuje. – poklepał ją po kolanie – Nie masz mi tego za złe, prawda?
– Oczywiście, że nie. Jest pan zmęczony, João. Proszę spróbować zasnąć.
            Prezydent w niczym nie przypominał siebie sprzed kilku lat. Nie było w nim już tej żywiołowości, chęci do życia, bystrego, spostrzegawczego wzroku. Ale czego spodziewać po niemalże stulatku z problemami zdrowotnymi?


***
Nowe informacje na temat naszej bohaterki właśnie ujrzały światło dzienne. Tym razem rozdział dłuższy. Miał się ukazać jutro, ale byłam zbyt ciekawa Waszych opinii. Czym zajmuje się Mia i kim tak naprawdę jest?
Z ogłoszeń parafialnych - pod tym linkiem -> http://lilas-word.blogspot.com/ będzie można znaleźć smaczki, wybrane fragmenty nadchodzących części opowiadań (zarówno tego, jak i następnych). Jeśli natomiast chcecie być informowani i mieć pewność, że Was nie przeoczę w wysyłaniu powiadomień, bardzo proszę o podanie linku czy też maila, gdzie mam zostawiać info pod tym samym linkiem, ale na w zakładce "NOTIFICATIONS". To ułatwi mi informowanie, a Was upewni o tym, że niczego nie przeoczycie. ;)
No to ja już zmykam do anatomii, a Was ślicznie proszę o komentarze. :)
Buziaki z zamglonego Wrocławia. ;*